Data i miejsce wydania: Gdańsk 1994
Liczba stron: 573
„Blaszany bębenek” patrzył na mnie z półki od paru lat. Kilka razy nawet go brałam do rąk, czytałam umieszczony na okładce fragment: „Chociaż proszek dostał mi się do nosa, zrobiłem minę, jakbym skosztował czegoś bardzo smacznego(…)”. Przyznam szczerze, myślałam, że chodzi o narkotyki. Jednak, mimo że interesowały mnie książki o tematyce uzależnień, nieodmiennie książka lądowała z powrotem na półce. Teraz cieszę się z tej zwłoki, bo być może kilka lat temu nie potrafiłabym docenić tej lektury i znudziłabym się zamiast zachwycić.
Kolejne spotkanie z blachą Grassa odbyło się na zajęciach ze wstępu do literaturoznawstwa na studiach. Dowiedziałam się, że „Blaszany bębenek” to książka należąca do kanonu niemieckiej literatury powszechnej, że ma opinię trudnej, kontrowersyjnej lektury. Kontrowersyjnej szczególnie dla Polaków, ponieważ Grass w jednym z ważniejszych rozdziałów waży się opisać jednego, z obrońców Poczty Gdańskiej, jako tchórza, oszalałego wręcz ze strachu przed strzelbą. Głownie ten wątek omawiany był na wykładach. Teraz przykro mi się robi, że pan profesor tak jednostronnie potraktował dzieło Grassa, ale jeszcze bardziej przykro mi z powodu filmu, który pooglądałam przed egzaminem. Utwierdził mnie on w dwóch przekonaniach. Po pierwsze, film nigdy nie będzie lepszy od książki. Po drugie, jeśli już koniecznie chcemy obejrzeć jakąś ekranizację to dopiero po skończonej lekturze. Szczególnie, jeśli chodzi o tego typu literaturę, gdzie nie obrazy są ważne, nie wydarzenia, tylko to, co się za nimi kryje, to, co może nam być przekazane jedynie za pośrednictwem druku, opisów, metafor i symboli, których w „Blaszanym bębenku” mamy nieskończoną ilość. Dlatego treść przytoczę jedynie w skrócie, a skupię się na sprawach ważniejszych.
Oto główny bohater, Oskar ma przez około dwadzieścia lat wzrost trzyletniego chłopca, natomiast rozum od dnia narodzin starego filozofa. Od najmłodszych lat przygląda się światu dorosłych i analizuje go. Co więcej, nie podoba mu się to zdradzieckie, obłudne życie, jakie prowadzą jego najbliżsi m.in. mama Agnieszka, oficjalny ojciec Matzterath i domniemany ojciec Jan. Dzień trzecich urodzin Oskara to dzień, w którym chłopiec dostaje pierwszy biało-czerwony bębenek i dzień, w którym, na znak buntu przeciw dorosłości, chłopiec przestaje rosnąć. Ratuje go to przed wieloma przykrymi konsekwencjami wojny, a także przed innymi kłopotami, w które wpędza go jego niekiedy ujawniana dojrzałość i mądrość. Oskar prowadzi niewątpliwie niezwykłe życie zarówno w Gdańsku podczas wojny, jak i w powojennych Niemczech, gdzie mieszka już jako dorosły, choć nieforemny człowiek.
Grass opisuje nie tylko wojenne dzieje Gdańska, stosunki polsko-kaszubsko-niemieckie i historię życia wymyślonego Oskara, który komunikuje się ze światem za pomocą blaszanej zabawki. Autor dzieli się z nami swoją wizją ludzkiej egzystencji, robi to z perspektywy dziecka, które widzi i słyszy wszystko, bo nikt przed małym brzdącem nie ścisza głosu; przecież „i tak nic nie rozumie”. Motyw dziecka jest bardzo ważny w całej powieści. Każdy z nas chciałby nim pozostać, wrócić do beztroskiego czasu zabawek, wpełznąć pod babciną spódnicę, wejść do szafy, grać na bębenku i śmiać się, że nikt na około nie rozumie tego, co właśnie komunikujemy.
Książka
odpowiada też na pytania o to, czym jest życie i czym jest śmierć. Po lekturze „Blaszanego
bębenka” widzę ludzką egzystencję jako zlepek historii, wydarzeń, przedmiotów i
ludzi. Życie Oskara to bębenek, proszek musujący, zapach wanilii, ryby, trumna
zwężająca się u stóp, pielęgniarki, szkło, nagrobki, palec i wiele innych. A śmierć?
Pojawia się wielokrotnie, dotyka bezpośrednio najbliższych głównego
bohatera, jednak nie jest okupiona łzami, ani załamaniem. Przeciwnie, przyjmowana
jest jak coś konicznego, jak przejście do kolejnego etapu, nie tylko umarłych, ale także tych, co pozostali.
Dla Oskara każdy wycinek własnego życia
ma ogromne znaczenie, pilnie zapamiętuje je i raz po raz wymienia, wplata w swoją
opowieść, którą snuje na szpitalnym łóżku w zakładzie dla umysłowo chorych. Cała
książka jest właśnie tą opowieścią, niekiedy niechronologiczną, z licznymi
dygresjami, dłuższymi charakterystykami ludzi, którzy przewinęli się przez
życie małego bębnisty. Wydawać by się mogło, że jest to opowieść stojącego nad
grobem staruszka, jednak to tylko złudzenie. Tak naprawdę przecież życie
Oskara, który pod koniec książki kończy trzydzieści lat, zaczyna się na nowo.
Ten, prawie że stały bywalec cudzych pogrzebów nie zamierza jeszcze organizować
własnego, zastanawia się, jak zorganizować sobie kolejne lata i ma na to wiele
pomysłów, jednak ja wiem doskonale, że i tak spotka go coś nieprzewidywalnego.
„Blaszany bębenek” nie jest idealną
lekturą na letnie słońce, nie pozwoli nam uciec od problemów, wręcz przeciwnie,
ujawni nam je, zmusi do przemyśleń, pokaże życie bez sztucznych ubarwień, choć
z odrobią magii. Styl Grassa to wszystko co lubię i cenię w pisarzach; piękne
metafory, symbolika, różnorodność w języku i sposobach opowiadania. Mamy więc
narrację zarówno pierwszo-, jak i trzecioosobową; mamy fragment dramatu; mamy bajkową
stylizację językową; dziecinność i dorosłość; wrażliwość i bezwzględność. Zachęcam jednak do tej dłuższej ( u mnie trwała prawie trzy tygodnie) chwili zadumy.
Cytat umieszczony na ścianie przedwojennego domu Güntera Grassa. Opisuje miejsce dzieciństwa tak głównego bohatera książki jak i autora. |
Zaciekawiłaś mnie bardzo, ale na razie sobie odpuszczę, bo jak na razie chyba jestem za młody na tak poważną lekturę ;)
OdpowiedzUsuńCzyta się nieźle, choć są momenty trudniejsze :) Myślę, że bardziej liczy się wrażliwość i upodobania niż wiek. Ja po prostu wcześniej wolałam prostsze historie:)
OdpowiedzUsuńNo a ja ciągle tę pozycję odwlekam w czasie, bo wiem, że wymaga trochę więcej skupienia niż przeciętna lekturka, ale po przeczytaniu Twojej recenzji czuję się bardzo zachęcona :)
OdpowiedzUsuńUwierz mi, nie tak dużo skupienia wymaga niż Proust. Genialny ale w małych dawkach :)
UsuńProust i jego magdalenka zamoczona w herbacie będzie mi się śniła nocami.. tak specyficznie udziwniona literatura głęboko zapada w pamięć :)
UsuńWitam, trafiłem tu przypadkiem, ale chciałbym dorzucić swoje zdanie. Jestem amatorskim czytelnikiem literatury niemieckiej (bez wykształcenia filologicznego) i kiedyś namiętnie czytałem całego Heinricha Boella, Siegfrieda Lenza, dużo Hansa Fallady itd. Ale kiedy zabrałem się za Grassa, zabrakło mi ochoty. Po prostu nie mogłem. Zmęczyłem połowę "Bębenka", ledwie zacząłem "Psie lata", przeczytałem "Kot i mysz". Było to ok. 1992 r. I teraz, po 20 latach, kiedy wróciłem do czytania książek (to jakby z dalekiej podróży po tym ogłupiałym świecie), nie od razu oczywiście, to rzuciłem się wprost na Grassa, równocześnie czytając Bębenek i Psie lata (jedno w domu, drugie w pracy, bo mam taki układ że mogę). Czytam z rozkoszą, to, czego nie mogłem strawić 25 lat temu. Być może trzeba dojrzeć do tego typu książek. Zauważcie, że w całej książce nie ma słów takich jak: straszny, okropny, przejmujący, ohydny, zabójczy, oraz wielu innych, od których roi się w tzw. "literaturze". Dopiero teraz to spostrzegłem. Ale mimo to książka poraża. Często mówi się o scenach erotycznych, ale to dla mnie margines całości. Zwykłą egzystencja, opisy wydarzeń wojny, dalekie echa, czyjeś uwagi - widać wyraźnie że człowiek umiera tak prosto i zwyczajnie jak mrówka, kret, pies, liść spadający z drzewa. Książka jest jedną wielką kpiną z patosu, zadęcia, zakłamania - to tylko moje wrażenia. A na temat religii - te rozważania Oskara na temat Jezusa i Boga - więcej tu Grass powiedział niż papież w niejednej encyklice, a to tylko jedn rozdzialik. Może ktoś się obrazi, ale trudno. W sumie - wielkie dzieło, na pewno. Podoba mi się jeszcze "Lekcja niemieckiego" S.Lenza i "Bilard o wpół do dziesiątej" H.Boella, szczerze polecam, choć to zupełnie inny typ powieści, chyba łatwiejszy w odbiorze. Pozdrawiam czytelników!
OdpowiedzUsuńPięknie to opisałeś.
Usuń