Wszelkie krótkie formy literackie do tej pory
rzadko kiedy mnie poruszały. Zazwyczaj potrzebowałam więcej czasu, aby poznać i
polubić lub znienawidzić bohaterów i zatopić się w ich świat. Patrząc na
grubości niektórych obecnych bestsellerów mam wrażenie, że nie jestem w tym
odosobniona. I stało się, a raczej stała się „Pociecha natury” Valerie Martin. Ta
cieniutka książeczka to zbiór dziesięciu nowel, rodzaju literackiego
zaniedbanego przeze mnie chyba od czasów „Janka muzykanta” i był to na pewno
błąd. Już pierwsza nowela, od tytułu której nazwany został cały zbiór otworzyła
we mnie drzwi, przez które wpuściłam wszystkie niesamowite emocje i uczucia
płynące ze słów Martin.
Nietrudno znaleźć element
łączący wszystkie dziesięć dzieł; są nimi zwierzęta i to najczęściej martwe
bądź uśmiercane. Czyżby były one symbolem naszego odejścia od natury,
instynktów? A może tak negatywie kojarzące się istoty jak szczury, węże,
robactwo żyjące w trawie to ucieleśnienie naszych złych myśli, grzechów,
zakątków naszej osobowości, które na co dzień staramy się trzymać pod kluczem?
Takie wnioski wysnułam ja i ich się trzymałam podczas interpretacji tej
książki.
Nowele, których nie
zapomnę noszą tytuły „Taki jest świat”, „Morscy kochankowie”, „Mróz”. Pierwszą
z nich nawet ciężko jest opisać. Pokazuje ona dwa, a może nawet trzy światy tej
samej osoby, które spotykają się w jednym pociągu jadącym przez wspomnienia. Pokazuje
nam jak bardzo każdy z nas się zmienia, jak zmieniają się kierunki naszych
dróg, jak obcy stajemy się dla samych siebie… Drugie opowiadanie pokazuje
tragedie rozgrywające się zaraz obok szczęścia oraz to, jak piękną postać czasami
przybiera zło. „Mróz” to tragiczna opowieść pewnego zignorowanego dźwięku,
który okazał się być pukaniem śmierci. Dowiadujemy się więc, że czasami zaabsorbowani
własnymi problemami nie zauważamy innych, potrzebujących pomocy. Inne nowele opowiadają
między innymi o rodzinie, która zmagać się musi z najściem szczura, o kobiecie,
która straciła w życiu sens oraz o innej, dla której miłość do kota była najważniejsza.
Valerie Martin w bardzo
krótkiej prozie pokazuje ludzi pragnących spełnienia, jak
każdy z nas. Jednak droga ta nigdy nie jest prosta, gdyż wiedzie przez najbardziej
tajemnicze i niebezpieczne miejsce – przez nasza duszę. Gdy uda nam się już na
moment usiąść i zatopić we własne myśli bywa, że to, co odkryjemy przerasta
nasze najśmielsze oczekiwania. Tak naprawdę nie wiemy, co w nas siedzi, do
czego jesteśmy zdolni, dlaczego znajdujemy się właśnie w takim momencie naszego
życia i co będzie dalej?
"Pociechę natury"polecam wszystkim, a w szczególności tym, którzy już mają dosyć 600-stronnicowych banałów o niczym, a od lektury oczekują emocji, emocji i jeszcze raz emocji. Zapraszam również na rozpoczęcie ze mną przygody z innymi pozycjami tej autorki, jest to na pewno nazwisko, które warto zapamiętać.
W literaturze szukam emocji, a takie nowelki dostarczają ich najwięcej, tak jak i opowiadania, coś o tym wiem. Zapiszę tytuł :)
OdpowiedzUsuń