poniedziałek, 13 stycznia 2014

Valerie Martin "Pociecha natury"

Wszelkie krótkie formy literackie do tej pory rzadko kiedy mnie poruszały. Zazwyczaj potrzebowałam więcej czasu, aby poznać i polubić lub znienawidzić bohaterów i zatopić się w ich świat. Patrząc na grubości niektórych obecnych bestsellerów mam wrażenie, że nie jestem w tym odosobniona. I stało się, a raczej stała się „Pociecha natury” Valerie Martin. Ta cieniutka książeczka to zbiór dziesięciu nowel, rodzaju literackiego zaniedbanego przeze mnie chyba od czasów „Janka muzykanta” i był to na pewno błąd. Już pierwsza nowela, od tytułu której nazwany został cały zbiór otworzyła we mnie drzwi, przez które wpuściłam wszystkie niesamowite emocje i uczucia płynące ze słów Martin.

Nietrudno znaleźć element łączący wszystkie dziesięć dzieł; są nimi zwierzęta i to najczęściej martwe bądź uśmiercane. Czyżby były one symbolem naszego odejścia od natury, instynktów? A może tak negatywie kojarzące się istoty jak szczury, węże, robactwo żyjące w trawie to ucieleśnienie naszych złych myśli, grzechów, zakątków naszej osobowości, które na co dzień staramy się trzymać pod kluczem? Takie wnioski wysnułam ja i ich się trzymałam podczas interpretacji tej książki.

Nowele, których nie zapomnę noszą tytuły „Taki jest świat”, „Morscy kochankowie”, „Mróz”. Pierwszą z nich nawet ciężko jest opisać. Pokazuje ona dwa, a może nawet trzy światy tej samej osoby, które spotykają się w jednym pociągu jadącym przez wspomnienia. Pokazuje nam jak bardzo każdy z nas się zmienia, jak zmieniają się kierunki naszych dróg, jak obcy stajemy się dla samych siebie… Drugie opowiadanie pokazuje tragedie rozgrywające się zaraz obok szczęścia oraz to, jak piękną postać czasami przybiera zło. „Mróz” to tragiczna opowieść pewnego zignorowanego dźwięku, który okazał się być pukaniem śmierci. Dowiadujemy się więc, że czasami zaabsorbowani własnymi problemami nie zauważamy innych, potrzebujących pomocy. Inne nowele opowiadają między innymi o rodzinie, która zmagać się musi z najściem szczura, o kobiecie, która straciła w życiu sens oraz o innej, dla której miłość do kota była najważniejsza.

Valerie Martin w bardzo krótkiej prozie pokazuje ludzi pragnących spełnienia, jak każdy z nas. Jednak droga ta nigdy nie jest prosta, gdyż wiedzie przez najbardziej tajemnicze i niebezpieczne miejsce – przez nasza duszę. Gdy uda nam się już na moment usiąść i zatopić we własne myśli bywa, że to, co odkryjemy przerasta nasze najśmielsze oczekiwania. Tak naprawdę nie wiemy, co w nas siedzi, do czego jesteśmy zdolni, dlaczego znajdujemy się właśnie w takim momencie naszego życia i co będzie dalej? 

"Pociechę natury"polecam wszystkim, a w szczególności tym, którzy już mają dosyć 600-stronnicowych banałów o niczym, a od lektury oczekują emocji, emocji i jeszcze raz emocji. Zapraszam również na rozpoczęcie ze mną przygody z innymi pozycjami tej autorki, jest to na pewno nazwisko, które warto zapamiętać. 

1 komentarz:

  1. W literaturze szukam emocji, a takie nowelki dostarczają ich najwięcej, tak jak i opowiadania, coś o tym wiem. Zapiszę tytuł :)

    OdpowiedzUsuń