Ulubiony autor jest
jak przyjaciel, który dzieli się z nami każda najskrytszą myślą, każdym pragnieniem,
obawą i każdą historią zarówno tą usłyszaną jak i tą, która powstała w głębi
jego serca. Dlatego też uważam za przyjaciółkę Jodi Picoult i mówiłam już o tym
nie raz. Ostatnio się w moim sercu, w życiu trochę pokłębiło, zachmurzyło i jak
zwykle w takich chwilach, od dzieciństwa właściwie, uciekłam w opowieści zamknięte pośród
kart książek. „Krucha jak lód” pozwoliła mi oderwać myśli od tego, co tutaj i teraz. Przepadłam w niej całkowicie.
Kim jest nasza Krucha? Czego metaforą jest ten tytuł? Mimo
że możemy go rozważać wielopłaszczyznowo, to jednak główne jego znaczenie jest dość
dosłowne, gdyż główną bohaterką powieści jest mała dziewczynka Willow, która choruje na
wrodzoną łamliwość kości. Potknięcie się na progu? Trzask! Zbyt mocny uścisk
mamy? Trzask! Podbiegnięcie do huśtawki? Trzask! W takim tempie łamią się kości
tej pięcioletniej dziewczynki, która chciałaby bawić się jak wszystkie dzieci,
ale musiałaby zapłacić za to bólem i udręką w postaci gipsu. Nie da się ukryć, że jej choroba to wielkie obciążenie dla rodziny, a szczególnie dla matki
Charlotte. Upragnione dziecko jest dla niej zarazem przekleństwem, jak i
największą radością. Podobnie jak dla reszty rodziny, ojca Seana oraz starszej
siostry Amelii. Każdy jednak daje sobie jakoś radę z całą sytuacją do czasu, gdy młoda adwokatka
pokazuje im niebezpieczną, najeżoną kolcami drogę, która wiedzie przez
oskarżenie najlepszej przyjaciółki rodziny o błąd w sztuce lekarskiej
podczas prowadzenia ciąży Charlotte, aż do wielkiego odszkodowania, które
miałoby zapewnić Willow dobre życie. Przed sądem będzie musiało jednak paść
jedno kluczowe zdanie: Gdybym miała wybór,
wolałabym, aby moja córka nigdy się nie urodziła. Trzask! Tym razem pękają
serca…
Dawno nie czytałam tak emocjonującej, wzruszającej, a także
rozdzierającej mnie wewnętrznie pomiędzy wieloma rożnymi racjami powieści. W zasadzie mamy tu do czynienia z wieloma rożnymi historiami, z wieloma
rożnymi dramatami, które jednak swoje źródło maja w tym samym miejscu. „Krucha
jak lód” to Pioult w najlepszej formie, także w warstwie językowej; możemy sycić nasze dusze pięknymi metaforami, porównaniami, nawiązaniami. Jak zwykle niebywale empatyczna, inteligentn
autorka w "banalnej", jak zarzuca jej wiele osób, formie oraz z dozą melodramatu, ale taką ją lubię i taką ją chcę.
Tak się zbieram, zbieram i nie mogę zebrać, żeby zapoznać się z twórczością Picoult. Cały czas się z nią rozmijam, a mam coraz większą chętkę na jej książki. Eh, przynajmniej dzięki Twoim recenzjom będę wiedziała, na co mam polować :)
OdpowiedzUsuńSą takie książki, które na pewno nas w końcu dopadną. Picoult złapie Cię w swoje sieci prędzej czy później i coś mi się wydaje, że prędko nie puści:)
UsuńPewnie nie będę się wyrywać ;)
UsuńKsiążki Jodi obfitują w emocje - czytałam tylko jedną, ale przeszłam przez zdenerwowanie, poirytowanie, łzy, szczęście... Powyższą koniecznie muszę przeczytać!
OdpowiedzUsuńJeśli ta jedna na Ciebie zadziałała to inne też nie pozostawią Cię obojętną. To po prostu TEN poziom wrażliwości:)
UsuńUwielbiam twórczość Jodi Picoult. Mam za sobą jej osiem powieści i chcę więcej... Wszystkie są wspaniałe, ale "Krucha jak lód" jest jedną z najlepszych.
OdpowiedzUsuńAngelo, zapraszam Cię na moje autorskie wyzwanie "Grunt to okładka", o którym napisałam na blogu. Może zechcesz wziąć udział? :)
Pozdrawiam!
Próbowałam kiedyś przeczytać tę książkę ale jakoś nie potrafiłam się nią zachwycić.
OdpowiedzUsuń